poniedziałek, 24 lipca 2006

Już w Korei

Podróż samolotem wraz z przesiadką w Istanbule trwała ok. 14 godzin. W tym czasie siedmiokrotnie zmienialiśmy strefy czasowe i niemniej krotnie wołaliśmy po stewardów, by ci przynieśli nam coś mocniejszego do picia – w końcu coś trzeba było robić przez tak długi czas.

Oprócz nas, w samolocie byli prawie sami Koreańczycy. Słysząc jak rozmawiają, wiedzieliśmy, że nie jest to podróż do innego kraju UE. Już po wylądowaniu zostaliśmy zasypani pytaniami od celników, kierowców taksówek, sprzedawców biletów... w bezbłędnej angielszczyźnie.

Na lotnisku czekała dziewczyna Łukasza, która powiadomiła nas jak mamy się udać do Yongin, miejscowości na południe od Seulu, skąd przyjechać mieli po nas pracownicy wydziału polonistyki z Oede. Na sam uniwersytet, a raczej jego podmiejski kampus, dotarliśmy 5 godzin po wylądowaniu Powodem tego było pewne nieporozumienie językowe, otóż ww. pracownicy szukali nas po złej stronie ulicy (w końcu trudno dostrzec troje Polaków, bo ci przecież niczym się nie wyróżniają z tłumu Koreańczyków).






Pierwszą noc spędziliśmy w akademiku należącym do liceum, a znajdującego się nieopodal Oede. Sam kampus jest położony w górach i do najbliższej osady ludzkiej trzeba się trochę przejść, ale i tak poza NoreBang (baru karaoke) i całodobowego Family Mart, to nic tam nie ma. Jeśli chodzi jednak o sam uniwerek i liceum, to w życiu nie widziałem piękniejszego ośrodka edukacyjnego. Korty, boiska do kosza i akademiki z 2-osobowymi pokojami, łazienkami i klimatyzacją. Obecnie jest tu teraz obóz języka angielskiego dla dzieci, którymi opiekują się... nasi znajomi Koreańczycy, m.in. InSoo, Sung-wook i cała reszta osób poznanych jeszcze w akademiku na Słowiańskiej.

Drugiego dnia, po odespaniu jet legu wstaliśmy ok. 12 i pojechaliśmy z Łukaszem zwiedzać Seul (podróż to 1,5h jazdy autobusem, a potem jeszcze ok. 30 min metrem). Na miejscu miała czekać Gowoon, ale nie dość, że się spóźniła, to tylko jak się zjawiła oznajmiła nam, iż musimy się przeprowadzić. I tak zamiast zwiedzania miasta, musieliśmy przez kolejne 2 godziny przemieszczać się środkami komunikacji miejskiej, a potem podmiejskiej (tym razem już w trójkę). Przeniesiono nas do akademika dla wykładowców przy wydziale polonistyki (jedyna różnica w wyposażeniu pokojów to TV). Potem przyjechali przyszli teściowie Łukasza, którzy zabrali nas na obiad. Nasz kolega był trochę podenerwowany, gdyż musiał odpowiadać na pytania, gdy my w tym czasie z Tomkiem rozkoszowaliśmy się ośmiornicą. No, ja próbowałem się rozkoszować, gdyż jeszcze nie opanowałem do końca sztuki władania pałeczkami, ale jakoś dokończyłem strawę.


Następnego dnia mieliśmy okazję zjeść obiad z profesorem Kimem, dyrektorem polonistyki, a Tomek znalazł gracza w osobie doktora Kima do gry w baduka.

7 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Witaj Wielki Podróżniku!!!

Pozdrawia Cię twój kuzyn z mista Łodzi. Będę komentował szczerze i bolesnie. Pisz jak najwiecej bo w pracy ostatnio plaża, więc bedzie co czytać.

Na razie nie mam pytań poza jedym - jak kuchnia smakuje ośmiornica? Bleee, jak pomyślę, to muszę normalnie walnąć sobie cherbatkę bo mi niezbyt dobrze jest.

Anonimowy pisze...

Aha i jeszcze jedno! Więcej zdjęć. Domagam się zwiekszonej liczby zdjęć. Co to ma być?? Pojechał na drugi koniec świata i na razie są 2 foty - obie ciemne i nic na nich nie widac. Domagam się zdjęć. Wyraźnych, ładnych z Autorem na nich.

Jeżeli moje żądania nie zostaną spełnione, osobiscie doprowadzę do konfliktu na granicy Koreańskiej z moim skromym udziałem.

Anonimowy pisze...

No dobry pomysl z tym blogiem
mam pare pytan co piliscie aby skrocic droge i ile alko free wchodzi w koszt biletu... jak tam stiuardesssy

a i zgadzam sie z tomkiem... strzelaj foty nawet i z dupy ale zeby byly... pozdrawiam i juz nie moge sie doczekac za rok prezentow :P

Anonimowy pisze...

Zgadzam się w 100% ze Zbychem. Proponuje więc zacząć wpisywać prezenty, które chcemy otrzymać od szacownego podróżnika po jego powrocie zza światów.

Oto moja lista:
1. Chevrolet Lancetti na full wypasie (toż to Koreańczyki składają)

2. Miejscowe trunki w liczbie palety każdy (bym mógł dłuuuugo je próbować)

Na razie tyle - reszta później.

Anonimowy pisze...

oj oj no co wy, chłopak dopiero co wylądował a wy już się prezentów domagacie:)dajcie trochę czasu na aklimatyzację....

Anonimowy pisze...

jesli chodzi o alkohol to moze ja sie wypowiem - na pokladzie zamowilem sam 3 wodki, ale potem bylo mi juz glupio te turczynki meczyc bo i tak na mnie krzywo patrzyly; w ten sposob jedna z butelek nie wytrwala podrozy do korei ... tyle

Anonimowy pisze...

aha, i jeszcze jedno - to ze zarowno w samolocie jak i przy kolejnej okazji najdluzej wytrzymalem (i nie wymiotowalem :) prawda, piotrek ?) to oczywiste jest ze mialem najwiekszego kaca ... restecpa and keep it real!