Jak Japonia zawitała do Korei…
Najbardziej oczekiwany przez wszystkich wypad do klubu w Seulu miał miejsce w piątek, który w Korei jest zwany klubdai (z ang. club day), gdyż tylko w piątek można kupić jedną wejściówkę i wchodzić do kilku różnych klubów. Oprócz wejściówki dostaje się jeszcze kupon na jedno piwo (tylko 0,33l). Do klubu nie wpuszczają w krótkich spodniach, ani w sandałach, więc Jacek np. musiał zrobić dzień wcześniej wypad na rynek DongDaemun, gdzie zakupił wszystkie potrzebne części garderoby za 23tys.
Cała czwórka ubrana w końcu porządnie, wybrała się do KangNam, tam znaleźli porządny klub, zapłacili po 15 tys. od osoby za wstęp i… musieliby się wracać, bo okazało się, że nie wpuszczą Tomka jeśli ten nie okaże jakiegoś dowodu. Jednak po krótkiej wymianie zdań, wszystkim udało się dostać do środka. Łukasz zaproponował, że w razie czego użyczy swego japońskiego ID, ale okazało się to zbyteczne.
W środku chłopaki uderzyli na parkiet pełen pięknych Koreanek, które o dziwo tańczyły w małych grupkach po parę dziewczyn, pary damsko-męskie stanowiły mniejszość. Nie znaczy to jednak, by chłopaki mieli ułatwione zadanie. Za każdym razem, gdy któryś z nich zaczynał tańczyć z dziewczyną, mógł ujrzeć wyraźny gest, że owa panna sobie tego nie życzy – skrzyżowane ręce. Tego wieczoru chłopaki mieli ujrzeć go niejednokrotnie.
Zniechęceni poszli spać do sauny, a na placu boju pozostał tylko Tomek, który twierdzi, że bawił się znakomicie. Jacyś obcokrajowcy, odrobinę podchmieleni, ale za to z grubym portfelem stawiali mu piwa. Po którymś Tomek też zaczął im stawiać choć on nie miał tak grubego portfela.
Łukasz z Jackiem stwierdzili, że Koreanki są ładniejsze od Japonek, ale te drugie lepiej się bawią w klubach…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz