wtorek, 15 sierpnia 2006

Wizyta w kinie

Dziś trochę o kinie koreańskim, ale nie chodzi mi tu o kinematografię, gdyż na jej opisywanie nie ma tu miejsca, chociaż kto wie, może kiedyś… Wracając do tematu, kina koreańskie to przeważnie wielkie kompleksy, choć pewnie gdzieś można znaleźć małe przytulne w starym stylu. Jednak jeszcze na takie nie natrafiłem. Same sale niczym się nie różnią od naszych, choć można oglądać filmy w najwyższej cyfrowej jakości, tak jakby ktoś puścił film na DVD. Pierwszy film na którym byłem w Korei to Gweamul (ang. Monster), wtedy to po pierwszych 5 minutach nagle zaczął się ciąć obraz. Błąd naprawiono i zaczęliśmy oglądanie od początku, a przed tym, jak i po seansie, obsługa kina cały czas nas przepraszała za niedogodności, choć ja tym bym wolał darmowy karnet, albo zwrot połowy ceny biletu. Jak już jesteśmy przy cenie to wynosi ona 7 tys. wonów (ok. 7 USD). Dźwięk to pełne surround, ale czasami ma się dziwne wrażenie, gdy słychać nagle głos za swoimi plecami - na początku myślałem, że ktoś bezustannie nawija za mną, dopiero po chwili jak wsłuchałem się w tekst rozmowy doszło do mnie, iż to kwestia z filmu. W każdym bądź razie niezbyt mi przypadł ten pomysł, choć zwiększa to realizm. Inną ciekawostką jest krótki filmik o tym jak zachowywać się w kinie w czasie seansu. Tę instrukcję, którą miałem okazję zobaczyć stworzono na wzór trailera z prawdziwymi aktorami, którzy wystąpili we właściwym filmie. Dość ciekawy a przy tym zabawny pomysł, gdyż pełno w nim gagów.

Teraz trochę o fabule filmu „Monster”, który jest hitem tego lata i pobija wszelkie rekordy oglądalności w Korei. Producenci reklamują go jako produkcję z pogranicza horroru i science-finction. Ja osobiście uważam, i wiele osób ze mną się zgadza, że to raczej coś w rodzaju czarnej komedii. Historia jest bardzo prosta, otóż amerykański naukowiec wylewa do rzeki Han jakieś chemikalia, a po 6 latach w wodach tejże rzeki pojawia się tytułowy potwór, przypominający zmutowaną kałamarnicę. Główny bohater, który nawiasem jest skończonym debilem, prowadzi wraz z ojcem budkę z napojami nad brzegiem Han. Właśnie miał sprzedać parę piw (Hite w tym filmie jest reklamowany non-stop), gdy zauważył coś uwieszonego spodu mostu. To coś wpadło do wody, nawet skusiło się na piwo, które wrzucił nasz sprzedawca, by wybawić z wody dziwne coś, a chwilę potem znalazł się już na brzegu i taranował ludzi. I tu o dziwo nie usłyszałem na sali jęków przerażenia, ani słynnego „Ommo” z ust damskiej części publiczności, a zamiast tego był śmiech, dużo śmiechu. Choć na ekranie lała się krew, ludzie śmiali się jak potwór pochłaniał trochę przygrubego chłopca. Przyznam, że to dość dziwne poczucie humoru, ale mi też się ono udzieliło.

Wracając do fabuły, potwór po zniszczeniu paru samochodów, zabiciu kilkunastu ludzi, w końcu wskoczył do wody zabierając ze sobą córkę głównego bohatera. Następna scena ma miejsce na jakiejś sali gimnastycznej, gdzie ludzie opłakują swoich bliskich przed ścianą pełną zdjęć ofiar potwora. Pojawiają się też pozostali bohaterowie tej opowieści, brat (buntownik) i siostra naszego sprzedawcy, będąca zarazem zawodową łuczniczką. Scena rozpaczy rodziny znowu wywołała falę śmiechu i nie był to ostatni raz w czasie trwania tego filmu.

Następnie wszyscy, którzy przebywali na brzegu zostają przewiezieni do szpitala na obserwację, a oba brzegi Han zostają zamknięte przez wojsko. Już w szpitalu główny bohater zostaje zamknięty w izolatce za to, że jak „walczył” z potworem to został opryskany jego krwią, która mogła być skażona. W nocy dostaje telefon od córki - ta znajduje się gdzieś w kanałach. Cała rodzina wyrusza więc na ratunek najmłodszemu członkowi rodziny, ale wpierw musi uciec ze szpitala…

Oglądając ten film nie można się wyzbyć uczucia, że jest on antyamerykański i słusznie, bo jak można zauważyć to dość popularne ostatnimi czasy w koreańskim kinie (ale np. w HanBanDo - pol. Półwysep koreański, skrytykowano bardzo Japonię, która znów atakuje Koreę). Motyw z wylaniem chemikaliów do rzeki naprawdę miał miejsce. Grupa amerykańskich żołnierzy zatruło pewien odcinek Han, lecz dzięki interwencji politycznej całej sprawie ukręcono łeb. Najlepszy tekst z tego filmu to „ssibal yangi” (pierdoleni Jankesi), który mówi wszystko o nastawieniu Koreańczyków, przynajmniej twórców filmu, do ciągłej interwencji Amerykanów (jest też wątek z Irakiem).

Podsumowując, film jest łatwy i przyjemny, nie wymaga zbyt dużego myślenia, a poza tym miło zobaczyć, że nie wszyscy lubią Wujka Sama. Warto obejrzeć, choć rewelacji proszę się nie spodziewać. Jest to zapewne najlepszy film grozy (choć trudno mi pisać to słowo po reakcji widowni) jaki ukazał się tego lata w Korei, a tych wyszło co nie miara.

Na oficjalnej stronie www.thehost.co.kr możecie obejrzeć trailery i zdjęcia z tego filmu.

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Dość późno trafiłem na bloga, bo późno zostałem zaszczycony adresem. Musiałem nadrobić zaległości jednorazową lekturą, która ani troche nie była nużąca. Zazdroszcze przygód, refleksji licze na dalsze wyczerpujące opisy. Co do filmu, czekam na Jędrka (nasze chodzące archiwum filmowe), żeby nadrobić zaległości. A może coś więcej o filmie HanBanDo, którego długo oczekiwałem, a nie miałem okazji jeszcze zobaczyć? jak wrażenia?

Crube pisze...

Sorry Tomek, że cię nie poinformowałem wcześniej, ale nie miałem twego maila. Tak poza tym to wysłałem link do bloga wszystkim, których adresy miałem, myśląc że może przekażą wieści dalej.

Anonimowy pisze...

to czekaj :] ty mi jeszcze nie oddales jakis 10 filmow co ci pozyczylem w czerwcu jeszcze :) pozatym juz ci teraz moge powiedziec ze host i hanbando dvd na 99% wyjda w grudniu przed gwiazdka.