wtorek, 25 lipca 2006

Przygoda w suljibie

Wczoraj wieczorem na stołówce spotkaliśmy naszych starych znajomych: Sung-wook, InSoo, Hanę, oraz Gowoon. Po krótkiej wymianie zdań dziewczyny wróciły do Seulu, a Tomek i ja postanowiliśmy zrobić małą imprezkę w akademiku z ww. Oni mieli pić wódkę zakupioną na Okęciu, a my soju (koreańską wódkę tyle, że 20%), w końcu następnego dnia mieliśmy egzamin i nie chcieliśmy się skończyć.

Zrobiliśmy zakupy w „pobliskim” sklepie, czyli w Family Mart oddalony od naszego akademika o jakieś 20 minut piechotą w jedną stronę. Na szczęście zawiózł nas tam nasz szofer - Kyoung-o. Chłopaki mieli wpaść po 21, bo wtedy kończyli pracę, ale jak się okazało praca się przeciągnęła i z imprezy nic nie wyszło. Dlatego po spożyciu zakupionego soju, postanowiliśmy pójść na „miasto” do suljib (koreański pub). W środku poczuliśmy się jak w filmie. Buty zostawiliśmy przed główną salą, zaraz przy wejściu, tak że na dobrą sprawę ktoś idący ulicą mógłby zabrać nasze adidasy. Siedzieliśmy na poduszkach przy niskim stole, na którym był palnik i sami smażyliśmy sobie mięso, by następnie owinięte w różne sałaty z dodatkami cebuli, czosnku itp., oraz zmoczone w różnych przyprawach (głównie w sosie sojowym) powędrowało do naszych przełyków, służąc nam za tzw. „zagrychę” do kolejnych butelek soju.

Jako, że godzina była późna, a my mieszkamy na uboczu, w lokalu poza nami nie było już innych klientów. Aczumoni (przyp. zwrot do starszej kobiety, np. właścicielki lokalu) śmiała się, gdy Tomek zapytał się jak mamy jeść szczypce kraba (czy też innego stawonoga). A nie było to łatwe, gdyż zanurzony uprzednio w ostrym sosie nie nadawał się by wziąć go bezpośrednio do ręki, a jak wiadomo tam się je pałeczkami, więc nie ma mowy o talerzach, bo pokarm ze wspólnej misy trafia do ust. Dodatkowo te szczypce były w pancerzu, więc by dotrzeć do mięsa trzeba go pogryźć, co przypomina jedzenie skorupki od jajka.

Uradowana aczumoni udzieliła nam rad, ale nie na wiele to się zdało, więc zajęliśmy się innymi smakołykami, których nie wymienię z nazwy, gdyż często trudno nam znaleźć polski odpowiednik. Ale chyba zrobiliśmy wrażenie na właścicielce, bo dostaliśmy jeszcze gratis arbuza.



W dobrych humorach wracaliśmy do akademca, którego drzwi miały się zamknąć o północy, gdy nagle przed sklepem w stylu naszej Żabki, dostrzegliśmy trzech Koreańczyków pijących piwa. Jako że siedzieli przy stoliku, który często jest wystawiony przed tego typy sklepami, postanowiliśmy do nich dołączyć. Ci pozytywnie odpowiedzieli na nasze zapytanie i po chwili piliśmy piwo (na ich koszt) z wcześniej nie znanymi nam ludźmi. Okazało się, że 2 lata nauki nie poszły w las, bo całkiem dobrze się dogadywaliśmy. Niestety alkohol choć dużo słabszy od polskiego, dla mnie okazał się i tak za mocny (być może było to spowodowane zmęczeniem po podróży) i by nie zasnąć przed sklepem, udałem się do domu. Chłopaki zostali zaś przed sklepem i dalej się świetnie bawili. Na koniec w drodze do akademika w asyście trójki Koreańczyków odśpiewali Hwol, hwol narakaja... Impreza przeniosła się przed akademik i zakończyła się o 3 w nocy, ale jedynym który tak długo wytrwał, był Tomek, przez co rano był najmniej wyspany.

7.40 ktoś wali do drzwi, otwieram oczy i myślę gdzie jestem. Osobnikiem który się dobijał był Łukasz, jedyny zdolny wstać, gdy zadzwonił budzik. Po szybkiej porannej toalecie ruszyliśmy na stołówkę. Tomek nie był w stanie zwlec się z łóżka. Z powrotem podwiózł nas Kyoung-o, którego robotą jest jeżdżenie po tym kampusie Caravanem i wożenie jakichś dokumentów, ludzi i itd. Dziennie robi ok. 100 km!!!

Z akademca zabraliśmy wciąż śpiącego Tomka i ruszyliśmy do Seulu na spotykanie z Hye Jin. Razem pojechaliśmy wyrabiać wizy, a potem szybko na uczelnię, by zdać egzamin wstępny. Na szczęście część ustną przenieśli nam na jutro. Teraz tylko będziemy musieli wstać o 5, by dojechać na ten uniwerek, gdyż podróż metrem i autobusem z naszego obecnego miejsca zamieszkania trwa 2h 40min.

A propos autobusu, zauważyłem, że głos zapowiadający kolejne przystanki jest mi skądś znany. Po dłuższej chwili przypomniałem sobie, ten głos jest bardzo podobny do tego co zapowiadał zadania na kasecie do Hanguko 1.

Brak komentarzy: