wtorek, 26 września 2006

Aktualizacja

Wreszcie udało mi się zamieścić nowy wpis. Ostatnio miałem problemy z netem na uniwerku i chyba coś nie tak było z blogiem, bo od 2 tygodni odrzucało moje posty.

Dodaję 2 świetne zdjęcia, na których możecie zobaczyć jak pracują Koreanki, co to nie chciały się uczyć.


W wolnych chwilach na uniwerku

Dawno już nie zamieszczałem żadnych nowych wpisów, a to głównie z braku dostępu do Internetu i dlatego, że nic ciekawego się nie działo. Prawdę mówiąc to wpadliśmy już w rutynę i każdy dzień wygląda mniej więcej tak samo, czyli pobudka, uniwerek, powrót do domu. Czasami zdarzy się jakiś wypad na miasto, albo imprezka u kogoś na Hwarangdewie.

Tym którym spodobał się cykl opowiadań „Teść spoko gość”, muszę z przykrością oznajmić, że dobiegł on końca, a to z powodu rozpadu związku Łukasza i Gowoon. Wspomnę tylko, iż od ponad tygodnia wyżej wymieniony ma uraz… do soju. Nie żeby topił smutki w tym trunku czy też żeby cieszył się z odzyskania wolności. Po prostu w zeszłym tygodniu było o jedną imprezę za dużo, a koreański alkohol choć tani i mało procentowy, potrafi nazajutrz wywołać straszny ból głowy.

A teraz trochę z życia na uniwerku. W zeszły piątek zamiast normalnych lekcji mieliśmy zajęcia sportowo-rekreacyjne na świeżym powietrzu, tzw. Dzień Sportu. Odbył się on nad rzeką a nie na terenie Oede. Koreańczycy dobrze wykorzystali teren biegnący wzdłuż większości zbiorników wodnych w Seulu. Na całej długości znajdują się ścieżki rowerowe, a co jakiś czas są małe parki, gdzie można odpocząć lub powyciskać na sztandze, albo poćwiczyć brzuszki na specjalnej ławeczce. Czasami są wybudowane jeszcze baseny, lub boiska do kosza, siatkówki itp. My właśnie rywalizowaliśmy na takim placu z kortami i boiskiem.

Cały Yonsuwon został podzielony na cztery drużyny: czerwoną - w której byli Ola, Tomek i Dorota; zieloną - reprezentowani m.in. przez Weronikę; pomarańczową - tu był Łukasz; oraz niebieską - wzmocnioną obecnością Filipa i moją osobą. Zawody zaczęły się o 10 od gry w zbijaka. Pomarańczowi szybko odpadli, możliwe dlatego, że nie było Łukasza, który wraz z Tomkiem zaspał i przez to obaj dotarli na miejsce dopiero godzinę później. Nieobecność Toma nie stała na drodze to tego, by czerwoni wygrali wszystkie mecze, a to dzięki zawziętej grze Japończyka Matsumoto. W drużynie niebieskiej Filip i Pascal dawali z siebie wszystko, lecz niestety w finale ulegliśmy i zajęliśmy drugie miejsce.

Następną atrakcją był turniej debla w badmintona. Wraz z Pascalem wyeliminowaliśmy duet japońsko-turecki. W drugim zaś meczu Filip musiał uznać naszą wyższość i zejść z boiska jako pokonany. Reszta Polaków poodpadała przed półfinałem i dlatego zaszczyt reprezentowania naszego kraju przypadł mi. Prawdę mówiąc byliśmy jedyną drużyną w pełni europejską w tym turnieju, lecz niestety mimo brawurowej postawy, przegraliśmy mecz o wejście do finału z Japończykami 8-11. Na nasze usprawiedliwienie powiem tylko, że nasi przeciwnicy zostali później zwycięzcami turnieju, co nie było trudne do przewidzenia, gdyż ten duet gra od 13 roku życia i brali udział w niejednych zawodach. Nie mogąc jednak pozwolić by na podium zabrakło kogoś ze starego kontynentu, postanowiliśmy dać z siebie wszystko w meczu przeciw Japonkom. Dwa pierwsze sety były wyrównane, ale kolejne należały już do nas. W nagrodę za nasz trud dostaliśmy z Pascalem po kuponie o wartości 5 tys. na zakup książek. Na koniec był jeszcze pojedynek na skakanki. Z obowiązku wspomnę tylko, iż zwycięzcami zostali zieloni, dzięki Weronice i jej aktywnej postawie.







Wczoraj zaś na Oede odbył się koncert koreańskich zespołów popowych, ponoć bardzo popularnych na półwyspie. Ja w każdym bądź razie wcześniej o żadnym z nich nie słyszałem. Razem z Tomem przybyliśmy na uniwerek około 18, by zająć dobre miejsca i wypatrzeć jakieś samotne studentki. Niestety to ostatnie nam się nie udało, za to obejrzeliśmy konkurs, w którym studenci śpiewali znane piosenki, coś w stylu „Idola”. Wysłuchaliśmy chyba z 10 wykonawców, których byśmy wzięli za gwiazdy wieczory, gdyby wcześniej nie zapowiedziano ich jako amatorów. Niestety wszystkie utwory to jakieś smęty, typowe chyba dla tej kultury. 3 wolnych piosenek można posłuchać, ale już przy 7 człowiek usypia. Było też trochę śmiechu, gdy przed każdym utworem prowadzący konkurs przeprowadzali krótki wywiad z uczestnikami. Zwłaszcza rozmowa ze zwycięzcą była najbardziej zabawna. Otóż student filologii angielskiej powiedział, że jego ulubioną piosenkarką jest BoA i próbował ją naśladować na scenie co wywołało falę śmiechu wśród publiczności. Niestety inne wywiady były trochę przy długie i przez to nudne.

W końcu wystąpiły gwiazdy wieczoru: 7H (gavy n j/ BGH4), MuGaDang i Chae Yeon. Wtedy też dołączyli do naszej dwójki pozostali nasi znajomi: Łukasz z Filipem, Pascal i Chinka Kolele (nie jestem pewien czy tak się pisze jej imię).Podczas trzeciego koncertu bawiliśmy się już wspaniale i nawet próbowaliśmy tańczyć pod sceną. Dodatkową zachętą do podejścia bliżej była sama Chae Yeon, która okazała się bardzo ładną wokalistką. Niestety nie mogę się wypowiedzieć o jej zdolnościach wokalnych, bo słyszałem tylko nagrania z playbacku. Zdziwiło zaś nas jedynie to jak szybko opustoszał amfiteatr po koncercie. Gwiazda powiedziała „dziękuję” i zeszła ze sceny, tłum zamiast krzyczeć bis, grzecznie skierował się w stronę wyjścia, tak że po 5 minutach zostaliśmy tylko my pod sceną. Coś nam się zdaje, że Koreańczycy rzeczywiście nie potrafią się bawić.